Adam Mickiewicz
Jolanta Kowalska, Teatr: Legnickie „Dziady” zrealizowano w pawilonie byłego supermarketu, w samym sercu blokowiska na osiedlu Piekary. Miejsce spektaklu ma dla Raczaka niebagatelne znaczenie. Ważna jest dlań nie tylko biografia murów, w których gra, istotny jest też kontekst społeczny na zewnątrz. Mamy więc sklepowy blaszak w morzu blokowiskowej nudy. W pobliżu sklepy z używaną odzieżą i tanim winem oraz czujne spojrzenia zakapturzonych tubylców. W blokowych oknach — błękitna poświata telewizyjnych baśni, unoszących mieszkańców w lepszy świat. A pod niskim sklepieniem pawilonu, na wąskim przesmyku sceny, pomiędzy stłoczonymi po obu stronach rzędami widowni, trwa wojna światów: polityczne zawieruchy, metafizyczny bunt i zapierająca dech, bluźniercza kłótnia z Bogiem. Raczak buduje teatr misteryjny, ogarniający wszystkie kręgi bytu: mamy tu i obrzęd, odprawiany przy ofiarnych stołach, i rebelianckie zaklęcia, piekło ludzkich zawiści i kulisy prowadzonej z zaświatów walki dobra ze złem. Oczywiście, jest to walka na śmierć i życie. Światy ludzi, duchów, diabłów i aniołów przenikają się nawzajem i przeglądają w sobie, tworząc przedziwny system odbić, w którym jeden i ten sam gest może się wydać zarówno heroicznym porywem, jak i karykaturalnym grymasem.
Leszek Pułka, Dziennik: Raczak ułożył z dzieła Mickiewicza konstelację niezwykłych postaci, ludzi nasyconych egzystencją, ale też demonów opętanych egoizmem, bestii politycznych - ludzi groteskowych, przerażających, wściekłych, skundlonych, niekiedy bezradnych jak szczenięta, ale zawsze niezwykle intrygujących. Widzów z kolei oddalił od banału narodowej lektury. Wraz z Maciejem Rembarzem z przydługich obrzędów i romantycznych deklamacji ułożył niezwykle precyzyjny, trzymający w napięciu seans, psychologiczny trans, w którym obolałe życie miesza się z cynizmem politycznych salonów. To spektakl tak gęsty, zwarty i współczesny, że po plecach chodzą dreszcze. Kto nie zobaczy, ten trąba.
Grzegorz Cholewa, Gazeta Wyborcza Wrocław: Raczak precyzyjnie połączył wszystkie części Mickiewiczowskiego dramatu, uwypuklając jego główne idee. Wyniósł na piedestał romantyczny indywidualizm, podkreślił ludyczność dzieła. Mówi też o patriotyzmie - przestrzegając przed tyranią, despotyzmem czy może nawet polityką jako taką. Zespół legnickich aktorów to kopalnia talentów, której Jackowi Głombowi, szefowi Teatru Modrzejewskiej, mógłby pozazdrościć dyrektor niejednego teatru. Niemal każda postać w spektaklu zarysowana jest niezwykle charakterną i wyrazistą kreską, to aktorstwo ekshibicjonistyczne, emocjonalne, sugestywne, przy czym swobodne, pozbawione manieryzmu i gwiazdorstwa. "Dziady" elektryzują od pierwszych minut.
Jacek Wakar, Dziennik: Legnickie "Dziady" noszą na sobie wyraźne piętno charakteru inscenizatora. Znać od pierwszej sekwencji, że to nie jest typowy aktorski spektakl, bo liczy się przede wszystkim "dzianie się", gra na emocjach publiczności. Wąski przesmyk sceny nie ogranicza wyobraźni Raczaka. Wręcz przeciwnie, autor spektaklu stawia na nieustanny ruch, czasem przerysowane gesty, krzyk zamiast niedopowiedzenia. W tradycyjnym repertuarowym teatrze taka reżyseria drukowanymi literami mogłaby razić, ale w tym przedstawieniu stanowi o jego sile. Raczak odczytuje bowiem "Dziady" jako seans hipnotycznego przyciągania i walki sił dobra i zła, rozegrany w ramach niekończącego się rytuału. Dlatego właśnie w pamięci pozostają najbardziej początkowe sekwencje samego obrzędu, zmysłowe i dzikie. Energią zespół legnickiej sceny mógłby zarazić przynajmniej kilka innych.
Mariola Szczyrba, Kulturaonline.pl: Reżyser pokazał "Dziady" Mickiewicza bez dłużyzn, egzaltacji i szkolnej poprawności. Ale również bez udziwnień. Wystarczyła długa, drewniana scena z surowych desek, niezłe aktorstwo (momentami może nazbyt ekspresyjne) i tekst, który był kwintesencją dzieła wieszcza. Raczak umiejętnie połączył wszystkie części "Dziadów", wybierając z Mickiewiczowskiego tortu to, co najlepsze (m.in. fragmenty "Ustępu"). Najbardziej urzekł mnie klimat spektaklu – transowy dance makabre spowity we mgle, niczym cmentarny koszmar o zmroku. Sugestywnie wspomagany pełną napięcia muzyką Lecha Jankowskiego. Prawdziwa noc żywych trupów, podczas której diabły nosiły koronkowe gorsety i kabaretki, a duchy zmarłych wiły się po scenie niczym w "Tańcu wampirów". Nie było przydługich guseł, ani nużących aktorskich tyrad. Były za to ciary na plecach.
Jacek Sieradzki, Przekrój: W nudnej już wojnie pozycyjnej między konserwatywnym teatrem tradycyjnym a młodymi hunwejbinami pojawił się nagle dziwny rozjemca: jeden z naczelnych niegdyś buntowników teatralnej alternatywy Lech Raczak. W jego „Dziadach” przeglądają się lata 70. całej polskiej sceny, od Swinarskiego po spektakle STU i Ósmego dnia. Wracają romantyczni bohaterowie w białych koszulach, prując się emocjonalnie na zgrzebnym, prześwietlonym podeście. Wraca też wiara, że fundamentalnym pytaniom klasyki nie potrzeba ani specjalnych uzasadnień, ani dodatkowych przekładni na współczesność. Raczak wie tylko, że nowy widz nie wybaczy tasiemcowych tyrad.
Monika Wasilewska, Gazeta Wyborcza Łódź: Raczak nie próbuje być modny: nie szuka efektownych pretekstów, by ożywić romantyczne postaci i atrakcyjnie je uwspółcześnić. Jego "Dziady" są żywe i mocne, bo bronią się prawdą wyczytanych z tekstu emocji. Spektakl jest surowy, chropowaty jak sparciałe deski tworzącego scenografię podestu. Mówi językiem teatralnej alternatywy lat 70. - fascynacją rytuałem, ludowością, ekspresyjnym aktorstwem, przybrudzeniem, zakurzeniem, półmrokiem. Raczak, lider kultowego Teatru Ósmego Dnia, korzysta też z tradycji średniowiecza m.in. groteskowo przerysowanych postaci piekielnych (świetny Paweł Palcat jako przegięty transwestyta w kabaretkach i obcasach). Bohaterem jest tu zbiorowość, ale pojmowana jako tłum jednostek.
Stefan Drajewski, Polska Głos Wielkopolski: Raczak wierny jest etosowi polskiego inteligenta, cokolwiek to znaczy. Raczak jest chory na Polskę. Raczak jest do bólu obywatelem. To widać po wszystkim, do czego przykłada rękę. Zawsze mu coś doskwiera. Można było przewidzieć, że prędzej czy później dobierze się do największego naszego dramatu. I dobrał się. Pokazał, że mimo zmieniającej się rzeczywistości ciągle jesteśmy zbiorowiskiem indywidualistów cierpiących za miliony, egoistów zapatrzonych siebie. Ale nie brakuje wśród nas polityków – tyranów i ujadających wokół nich kundelków. Jest też sporo zdezorientowanych „porządnych”, którzy nie radzą sobie z rzeczywistością: szukają i błądzą. Bo „Dziady” Raczaka to nie jest jakaś romantyczna historia, ale jak najbardziej współczesna opowieść o ludziach początku trzeciego tysiąclecia ujęta w klamrę rytuału. Zwykle z tym rytuałem reżyserzy mieli największe kłopoty, popadali w banał albo cepelię. W przedstawieniu Raczaka jest inaczej. W rytuale reżyser odkrył rytm współczesności, zagoniony i zapętlony, niemalże transowy.
Janusz Łastowiecki, teatry.art.pl: Bohater mickiewiczowski mówi dziś głosem młodego pokolenia, zbuntowanego często, ale rzadko w imię tych idei co pierwowzór. „Dziady” Raczaka pokazują, że dzisiejszy Gustaw ma dość polityki, zniewolenia, ale też starczego zrzędzenia. Dzisiejszy Konrad Gustaw chce iść swoją droga, a właściwie drogami.
Zygmunt Mułek, Panorama Legnicka: Z „Dziadów” poznański reżyser Lech Raczak wydobył to, co najlepsze. Pozbył się dłużyzn i stworzył spektakl, który jest porywający, nasycony taką gęstością, że momentami miałem wrażenie, że oglądam mecz tenisowy. Bo coś fascynującego dzieje się na jednym krańcu sceny i na drugim jednocześnie. Patos, cynizm, momentami groteska przeplatają się z patriotycznym uniesieniem. Czasami przez scenę (przypominającą wybieg dla modelek) przewala się bal manekinów. Innym razem jest to balet. Stary romantyczny dramat Raczak odkurza, zmienia akcenty i odczytuje je współcześnie.
Grzegorz Żurawiński, Legnicka Gazeta Teatralna @KT: Jest w tym przedstawieniu wiele pięknych scen, a jedna niezwykła. To Wielka Improwizacja rozpisana na głosy, wykonywana przez czterech młodych aktorów, czterech młodych Konradów występujących w spektaklu. To, co wydawało się początkowo inscenizacyjnym dziwactwem (Gustawów/Konradów jest pięciu, bo jeden także stary!) jest jednak czytelne i zrozumiałe. Każdy z nich reprezentuje bowiem wyraziście jeden z typów osobowości, które mieszczą się i walczą ze sobą w każdym z nas. Klasycznie romantyczny indywidualizm zastąpiony został tu zbiorowym głosem pokolenia. Raczak wycisnął tekst Mickiewicza jak cytrynę, zostawiając jednak wszystko, co ważne, a podał całość tak, by wydobyć uniwersalizm i ponadczasowość walki dobra ze złem, „z Bogiem, albo mimo Boga”, idealizmu i konformizmu, człowieczeństwa i zezwierzęcenia, patriotyzmu i serwilizmu, konfliktu między światem wolności i światem tyrani. Połączył części "Dziadów" w całość odrzucając wszystko, co mętne i zbędne.
Marta Kazimierska, Gazeta Wyborcza Poznań: Zespół Lecha Raczaka mówi tekstem Mickiewicza pełną piersią, emocjonalnie, bez współczesnych didaskaliów. Tego, co najważniejsze, reżyser doszukał się w literaturze, trafnie dobierając poszczególne fragmenty dramatu. I okazało się, że opowieść o romantycznych ideałach, patriotyzmie, despotyzmie, o bezwarunkowej miłości i bohaterskiej śmierci wciąż może wzruszać i wywoływać dreszcze.